Nauczyciele nie chcą brać udziału w strajku włoskim
Nauczyciel nie wykona żadnej czynności, której wprost nie nakazują mu przepisy i statut szkoły. Oznacza to brak wycieczek, bezpłatnych kół zainteresowań lub sobotnich wyjazdów na konkursy. Na tym polegać ma strajk włoski – jednak wielu pedagogów bardzo sceptycznie podchodzi do pomysłu.
Związek Nauczycielstwa Polskiego podjął we wtorek uchwałę o rozpoczęciu protestu włoskiego – akcja ma być bezterminowa, a według Sławomira Broniarza może potrwać nawet przez kilka miesięcy lub lat. Według ankiety przeprowadzonej przez związkowców, prawie połowa nauczycieli opowiedziała się za kontynuowaniem strajku – aż 55 proc. w formie strajku włoskiego.
Tylko zadania określone w przepisach
– Chodzi nam o pokazanie, jak wiele rzeczy nauczyciele zwyczajowo wykonują, choć nie należą one do ich obowiązków. Chodzi o przestrzeganie przepisów dotyczących czasu pracy nauczycieli – mówił Sławomir Broniarz, szef ZNP, ogłaszając rozpoczęcie – Dlatego tak ważne jest by wiedzieć, które zadania zlecane przez dyrektora nie należą do naszych obowiązków – podkreślał. Zachęcał nauczycieli do sprawdzenia statutów i przeanalizowania przepisów Karty Nauczyciela.
Do obowiązków nauczycieli – jak wskazują związkowcy – nie należy:
– bezpłatne prowadzenie kół zainteresowań,
– sobotnie wyjazdy na konkursy z uczniami, pisanie i koordynowanie „projektów unijnych”,
– sporządzanie inwentaryzacyjnego spisu z natury.
W odróżnieniu od kwietniowego strajku, zgodnego z przepisami ustawy o rozwiązywaniu sporów zbiorowych, strajk włoski budzi pewne wątpliwości prawników. Jak zwraca uwagę Robert Stępień z Kancelarii Raczkowski Paruch, strajk włoski to akcja protestacyjna. Nie może polegać na powstrzymywaniu się od świadczenia pracy. Prawnik podkreśla również, że brak przeprowadzenia rokowań w ramach sporu zbiorowego, które poprzedzałyby akcję protestacyjną w postaci strajku włoskiego i uzasadniały jej zorganizowanie
Nie będę karał siebie
Wielu nauczycieli strajkować nie chce, nie widzą w tym sensu, a pomysł uważają za kapitulację. Tu i ówdzie da się słyszeć, że około 30 procent środowiska na co dzień uprawia strajk włoski, bo pracuje… jak pracuje. Grzegorz Lorek, nauczyciel biologii z Leszna pracuje od 25 lat i dociera do niego, że do końca edukacyjnego żywota, a więc – jak zdrowie pozwoli – może jeszcze z 15 lat, nic się nie zmieni. Jego zdaniem za dużo zostało zepsute. Fakt, otrzymuje od miasta 6 zł miesięcznie na pomoce biurowe i nawet nie może się tej „oszałamiającej’ kwoty zrzec na cele charytatywne. Jego zdaniem nikt nie przejmie się takim protestem.
– Strajk powinien być dla kogoś niewygodny. Wiem co mówię, bo w kwietniu straciłem z rodziną parę tysięcy złotych, biorąc udział w proteście. Wtedy jako środowisko zjednoczyliśmy się, ale to zostało rozwalone. Teraz zostaliśmy sami. Zapomnieli o nas wszyscy: rząd, minister, uczniowie, rodzice – wskazuje Lorek. – A skoro zrozumiałem, że wszyscy mają mnie gdzieś, sam muszę o siebie zadbać. Nie będę więc karać się strajkiem włoskim, skoro uwielbiam pracę z młodymi ludźmi. Po 25 latach pracy nie stanę się obrażonym na świat frustratem, narzekającym na płacę. Latami dopuszczaliśmy do zeszmacenia tego zawodu. Mimo takich akcji jak w kwietniu, rodzice potrafią prosić mnie o dodatkowe, bezpłatne lekcje w szkole – podkreśla.
Nauczyciel właśnie organizuje wyprawę na Islandię i nie wyobraża sobie, że nagle wyjdzie do uczniów i powie im: przykro mi, od dwóch lat was okłamywałem, teraz strajkuję po włosku. To samo z akcją Portrety Ziemi, którą organizuje cyklicznie.
– Nie zrobię z siebie kretyna, nie mogę w tym brać udziału. Szkoła jest dla mnie najfajniejszym miejscem pracy, jakie mogłem sobie wymarzyć. Cieszą mnie uczniowie, którzy z puszek po napojach zrobili model DNA, a nie ci, którzy mają same piątki. Pracuję w okropnych warunkach: mam 34 uczniów w klasie. Nie mam czasu na bycie twórczym, muszę zrobić test a,b,c,d i to sprawdzić. A mam parę świetnych pomysłów na lekcje. Kiedy nad tym przysiąść? Wkrótce wybuchnie rynek korepetycji na niespotykaną wcześniej skalę. Zresztą już wybuchł.
Ważne, by wykraczać poza obowiązki
W podobnym tonie wypowiada się także Marta Florkiewicz-Borkowska nauczycielka języka niemieckiego, arteterapeutka z Pielgrzymowic w powiecie pszczyńskim.
– Nie mam zamiaru brać udziału w strajku włoskim. To byłoby pozbawienie radości życia mnie i dzieci, kiedy robimy coś wspólnie. Dziś właśnie byliśmy w Katowicach, wystawialiśmy spektakl przeciwko hejtowi i stalkingowi. Teraz lecimy z tym projektem do Watykanu, do papieża Franciszka. To dla nas ważne. Miałabym więc siebie karać? A za co? Wystarczy, że kwietniowy strajk wykończył mnie psychicznie i wypalił emocjonalnie, bo nie robiłam jako nauczyciel – nic. Forma strajku włoskiego to woda na młyn rządu: ci, którzy nic nie robią i nadal nie będą nic robić. Będą nami pogardzać jeszcze bardziej. A i u rodziców nic nie zyskamy. Po kwietniowej akcji postanowiłam po prostu otwarcie mówić o mojej pracy – co robię w ramach godzin, a co robię dodatkowo, bo uważam, że jest to ważne, ale wykracza poza moje godziny pracy i obowiązki. Rodzice i uczniowie często nie mają o tym pojęcia. Większość myśli, że pracujemy 18 godzin i za nie mamy płacone, a tak przecież nie jest. Nie użalam się nad sobą. Absolutnie. Mówię o faktach i w takim kierunku powinna iść właściwa komunikacja. Inaczej się nie da – podkreśla nauczycielka.
Nauczyciele w stylu Grzegorza Lorka czy Marty Florkiewicz uczą samodzielnego myślenia, podejmowania decyzji. I nie chcą przestać tego robić. Dlatego nie odeszli z zawodu, mimo że mieliby dokąd. Po kwietniu odpuścili wiele spraw, np. papierologię.
– Zrozumiałam, że jak dwa dni później wypełnię papierek, nikomu to nie zaszkodzi. Dałam sobie więcej luzu, papierek nie będzie mną rządził – mówi Florkiewicz. – Póki mogę pracować w szkole, będę to robić. Najlepiej jak potrafię.
Bezsensowna forma protestu
Radosław Moskal, Honorowy Profesor Oświaty z Ostrowca Świętokrzyskiego stwierdza, że nie widzi sensu w takiej formie protestu.
– Niektórzy przebąkiwali też o strajku francuskim, czyli stawiamy same piątki i szóstki. Pytam, po co? Większość uczniów z naszej szkoły dojeżdża, lekcje kończą się o 15.15. Na wycieczki czekają z radością. To co, teraz im powiemy – nie jedziecie? Bzdura – dodaje.
Ewa Radanowicz, dyrektor szkoły w Radowie Małym, woj. zachodniopomorskie, wraz z nauczycielami nie podejmie kolejnej akcji, bo jej ofiarą padły by tak naprawdę dzieci.
– Jeśli nie zorganizujemy wycieczki, to komu na złość zrobimy? Rządowi? Chcemy takiej formy strajku, żeby zapewnić dzieciom dobre samopoczucie – tłumaczy.
Przemysław Staroń, Nauczyciel Roku z Sopotu, psycholog, podkreśla, że konieczna jest dyskusja i budowanie pozytywnego frontu nauczycielskiego.
– Poszedłbym głębiej w narady obywatelskie, bo ostatnie wybory do parlamentu pokazały, że oddolne ruchy mają głęboki sens i są bardzo skuteczne. Poza tym, powinno się zrobić porządne badania, m.in. wykorzystać doświadczenie innych państw, jakie formy nauczycielskich protestów są skuteczne, dlaczego i jak wpływa na to kontekst danego kraju. Może pójdźmy ścieżką myślową policjantów, którzy w pewnym momencie przestali wypisywać mandaty. Społeczeństwo cieszyło się, a Skarb Państwa odczuł protest. Poza tym, poczekajmy na nowego ministra edukacji. Może nie będzie nim pan Piontkowski. Pamiętajmy, że powiał świeży wiatr. W wyborach pojawiła się Lewica, jest zwycięstwo w Senacie. Zbliżają się wybory prezydenckie. Naciskajmy na partie demokratyczne, żeby został wystawiony wspólny kandydat rozumiejący rolę edukacji i sytuację nauczycieli, który zaprezentuje konkretne postulaty ważne dla nas wszystkich. Szedłbym w taką stronę, a nie w strajk włoski.
Małgorzata Pucułek, dyrektor szkoły integracyjnej na warszawskim Mokotowie, nie za bardzo wie, jak miałaby w tak wymagającej szkole zorganizować strajk włoski.
– Poza tym klasy pierwsze są już po wyjeździe integracyjnym. Przy tym bałaganie funkcjonuję zadaniowo, z dnia na dzień. Zgadzam się, że nauczyciel to nie zawód, tylko misja. Ale za tę misję należy godnie nagradzać. Nauczyciele z mojej szkoły bardzo przeżyli fatalny koniec kwietniowego protestu. Gorycz czują do tej chwili. Mieliśmy ogromne wsparcie rodziców. A nawet pracowników korporacji z pobliskiego tzw. Mordoru, którzy donosili nam kanapki. Ten kapitał został roztrwoniony. Obserwuję z dnia na dzień, jak spada jakość edukacji. Bo jeśli ktoś ma półtora etatu w jednej szkole i pędzi na lekcje do następnej, to na co ma czas?
Źródło: www.prawo.pl